piątek, 10 kwietnia 2009

Autobus do Siabru

24.02.2009

Poprzedniego dnia nie bylo autobusu, wiec dzisiejszy jest wypchany po brzegi. Na szczescie udaje mi sie wspiac na dach dosyc szybko i zajac w miare dobre miejsca – mozemy siedziec na swoich plecakach. Jedziemy.


Jedno z tych zdjec, ktore nawet w 1% nie oddaja tego, jak piekna jest ta trasa.

Jak wyglada taka jazda?

Na poczatku naliczylismy na dachu 21 osob i wydalo nam sie to szczytem mozliwosci zaladunkowych pojazdu. Pod koniec jednak jechalo juz ponad 30 osob, razem z bagazami oczywiscie. Oznacza to nie tylko, ze jest ciasno, ale takze ze co chwila ktos cie lapie za noge, kolano, ramie itd, zeby nie wypasc na zakretach. Udaje mi sie wywalczyc dosc stabilna pozycje (z nogami za barierka i tylkiem zaklinowanym miedzy plecakiem a wielkim kartonem z telewizorem), wiec spedzam wiekszosc z tych 10 godzin, scisniety jak pomidor, jako podporka dla innych - z Zuza uczepiona prawego ramienia, pewna Belgijka uczepiona lewej nogi i pewnym Nepalczykiem uczepionym najrozniejszych czesci ciala, w zaleznosci od aktualnej konfiguracji pasazerow.

Zuza zastanawia sie, czy rozne meskie dlonie na jej kolanie, to na pewno tylko potrzeba bezpiecznej stabilizacji, ale dochodzimy do wniosku, ze tak :)

Kilka razy, gdy mijamy posterunek policji/wojska, kaza nam schodzic z dachu (wychodzi na to, ze taka jazda jest niezgodna z przepisami). Potem trzeba sie strasznie spieszyc z powrotem, zeby nikt nie wpakowal sie na nasze miejsca. Po pierwszym takim pospiesznym powrocie siadam z rozpedu na naszej torbie z bananami... Za drugim razem wiec sie wycwaniamy i zostajemy na gorze, lezac plackiem, przykryci skrzetnie roznymi kurtkami, torbami i plecakami.

Co jakis czas przychodzi na gore facet od zbierania pieniedzy za bilety. Wchodzi tylko w czasie jazdy. Wychyla sie przez drzwi kolo kierowcy, wspina na drabinke i obchodzi autobus dookola, nogi stawiajac na waskim parapecie (ktory znajduje sie nad oknami), jedna reka lapiac sie pasazerow (za co mu akurat wygodniej), a w drugiej trzymajac pieniadze. Nie ma trzeciej reki, zeby te pieniadze odbierac, ale jakos mu sie ta sztuka udaje. No a w tym samym czasie, zaraz za jego plecami, kilkaset metrow przepasci...

Z archiwum Zuzanny:




*
Poznym popoludniem pukamy do domu. “Namaste!” – krzycze. “Namaste...” odpowiada automatycznie oniemialy Buchung. Chyba rzeczywiscie nam nie wierzyli, ze wrocimy.

*
A wieczorem, wraz z Losarem, nadchodzi ulewa – noworoczny prezent od Niebios dla bogobojnych mieszkancow doliny Langtang.

Brak komentarzy: