poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Ostatnie dni w Siabru

27-28.02.2009

Buchung tym miedzy innymi rozni sie od 20-latkow z Europy, ze bardzo chetnie bierze udzial w obowiazkach domowych. Wlasciwie to nie traktuje ich jako jakies narzucone obowiazki - robi to co trzeba, bo taka jest po prostu natura rzeczy.

Tak wiec swieta swietami, Losar Losarem, ale jak trzeba przyniesc drewno, to sie je przynosi. Idziemy wiec niezly kawal pod gore (do “Jungle”, jak to mowi chlopak), gdzie znajduje sie zrodlo nadajacego sie na opal drewna. Zuza tez idzie z nami, ale po malej klotni z Buchungiem, ktory kazal zostac w domu, bo w “jungle” jest zbyt niebezpiecznie dla kobiety. Oczywiscie jedynym niebezpieczenstwem okazuja sie badyle, przez ktore trzeba sie przez chwile przedzierac.

Noszenie drewna ciezka robota nie jest, ale pod warunkiem, ze utrzymuje sie caly ciezar na ramionach, a nie na opasce zalozonej na czolo :)

Potem Buchung mowi, ze zdobylem szacunek wioskowych mezczyzn tachajac drewno na nepalska modle... Nie wiem czy to prawda, ale polubilem ta robote ;)


Przodownik pracy maszerujacy pod gorke (trzeba zachowac idealnie stabilna postawe, bo inaczej kosz sie przechyli, a drewno wysypie)


Przodownik pracy maszerujacy z gorki.


I przodownik pracy na fajrancie ;)

*
27 lutego mija waznosc naszej wizy. Czyli dzisiaj powinnismy opuszczac granice kraju. Za kazdy dzien zwloki placi sie kilka dolarow. Ale co z tym zrobimy, bedziemy martwic sie pozniej.

Swita mi w glowie pomysl, zeby zostac w Siabru i “spolecznie” uczyc tu angielskiego (inne pomysly, co by tu mozna pozytecznego zrobic, tez switaja, jednak angielski wydaje sie najwazniejszy). Ale Buchung wybija mi to z glowy. Mowi, ze ludzie tutaj w ogole nie sa zainteresowani nauka, ze on od dawna probuje angielskiego uczyc (na jednej lekcji nawet bylismy razem), lecz najczesciej nikt nie ma czasu – zawsze znajda sie jakies wazniejsze rzeczy do zrobienia w obejsciu...

Ale i tak jestem na tyle zakochany w Nepalu i mieszkancach tutejszych gor, ze potrzeba zrobienia tu czegos dobrego mnie nie opuszcza. Moze kiedys w przyszlosci.

*
I na konec Buchung prawie wszystko psuje. Zaczyna prosic o pieniadze.

W Nepalu bardzo szeroko rozpowszechniona jest idea sponsoringu. Nauka, szczegolnie studia czy szkoly zawodowe, sa bardzo drogie i niewiele rodzin stac na zapewnienie edukacji chocby jednemu dziecku. W zwiazku z tym dosc powszechna praktyka jest, ze za szkole placi ktos z zachodu (czasem osobiscie, a czasem przez jakas fundacje).

Niestety chlopak nie poprzestaje na prostej prosbie, tylko zaczyna snuc dlugie i tragiczne opowiesci, strasznie przy tym krecac, co z czasem wprawia nas w zazenowanie. Raz mowi, ze bardzo chcialby kontynuowac nauke w Katmandu, wiec potrzebuje na to pieniedzy. Innym razem, ze nie moze opuscic Siabru, bo musi sie opiekowac ciotka, a tu nie ma szans na znalezienie pracy, wiec tym bardziej potrzebuje pieniedzy. I tak dalej – nie ma sensu wszystkiego przytaczac.

Oboje z Zuza staramy sie zrozumiec chlopaka – raz ze tu jest naprawde biednie, dwa ze “sponsoring” jest w Nepalu czyms normalnym, trzy ze w tutejszej kulturze takie blagalne prosby nie sa czyms upokarzajacym.

Niemniej jednak pewien niesmak zostaje – zaczynamy sie zastanawiac, na ile przyjazn wszystkich dookola byla szczera, a na ile wykalkulowana na zdobycie zrodla utrzymania...

Szybko jednak dochodze do wniosku, ze byla szczera, a Buchung po prostu mial chwile slabosci :)

Nic mu nie obiecalem, a jak bedzie – zobaczymy (poki co sam musze znalezc prace po powrocie do Warszawy ;) .

*
Nadchodzi ostatni wieczor. Kilka osob przychodzi nas pozegnac i zalozyc Kadaki na droge. Ciotka wrecza nam prezenty, a raczej zawiazuje nam je na szyi – otrzymalismy wisiorki na szczescie. Po chwili znika za drzwiami i wraca z drugim prezentem – swoja torba... Piekna, niepowtarzalana, recznie robiona, niezniszczalna i absolutnie perfekcyjna nepalska torba na ramie (innymi slowy, tysiac razy lepsza, niz ta jaka chcialem kupic sobie w Katmandu). Sie cieszymy, ale ciotce cos nie gra - przeciez nas jest dwoje, a torba jedna. Chwile sie zastanawia i przynosi druga, troszke juz sfatygowana, ale rownie wspaniala. Problem polega na tym, ze wiecej toreb Ciotka chyba nie posiada... Zaczynamy sie wiec bronic, ze nie moze oddac swojej ostatniej torby, bo przeciez uzywa jej na co dzien. “A co, wy nie bedziecie uzywac?” – po swojemy sprawe ucina Buchung.




*
Bedzie mi troche brakowac tego miejsca. Ryzu z zupa z soczewicy na kazdy obiad i kolacje. Codziennego zagrzebywania sie w koce na podlodze i uciszania kury, ktora spi w pudelku obok. Tych wszystkich wesolo-smutnych Tybetanczykow. Siadania u nich w kuchni na podlodze, picia slonej herbaty i nic-nie-mowienia. No i gor na wyciagniecie reki.

Ale nie jest mi smutno. Jestem raczej podekscytowany tym, co czeka nas dalej.

O swicie przywiazujemy kadaki do mostu i ruszamy w droge.


Zuzanny ostatnie spojrzenie na Siabru.

Brak komentarzy: