poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Nadal w Tybetanskiej rodzinie, juz wszyscy razem

18-20.02.2009

Wieczorem idziemy znow na skaly, przywitac Zuze i Wojtka. Nikt jednak nie nadchodzi. W koncu, gdy juz wstajemy i chcemy wracac, po drugiej stronie doliny zaczynaja majaczyc znajome sylwetki.

Buchung rzuca sie pedem do przodu, ale w druga strone niz jest most... A co tam, biegne za nim. Przedzieramy sie przez trawy, krzaki i nagle dopadamy do miejsca, gdzie rzeka zawalona jest wielkimi glazami. Buchung w pelnym pedzie wskakuje na nie i chce sie w ten sposob przedostac na druga strone. No a ja za nim... Normalnie, gdybym zobaczyl, ze nastepna skala jest poltora metra nizej, dzieli mnie od niej metr przepasci, a 3 metry nizej szumi rzeka, to bym zawrocil, ale w tym pedzie nie bardzo mam kiedy i po prostu skacze. I tak kilka razy. Dobrze, ze Buchung jest kumaty i raz w odpowiednim czasie sie odwrocil i zlapal mnie za reke :)

W kazdym razie fajnie bylo sie znowu spotkac i to cale 5 minut wczesniej, niz gdybysmy przeszli powoli przez most.

Ciotka przyjmuje ich w domu, jak dawno nie widziana rodzine – mowi “No, to teraz wszystkie dzieci w komplecie” (przynajmniej wg Buchunga). A oto Ciotka w pelnej krasie:


Kobiety w Nepalu czesza sie publicznie, najczesciej na ulicy przed domem. Publicznie sie tez myja, szczegolnie wlosy. Natomiast mezczyzni, jesli chca sie umyc (raczej nie zdarza sie to czesto), szukaja jakiegos miejsca odosobnienia. No chyba ze chodzi o mycie zebow - na mycie zebow wychodzi sie na zewnatrz niezaleznie od plci (nie tylko w Siabru, w Katmandu takze jest to czesty widok).

*

Wieczorem idziemy do domu Wujka, do ktorego przeniosla sie fabryka ciastek. Dowiadujemy sie, ze od smierci zony Wujek cierpi na straszne bole zoladka i w ogole nie moze jesc. I prosi nas o lekarstwa (bo wiadomo – europejczycy maja lekarstwo na wszystko...). Na 100% jestesmy przekonani, ze to reakcja psychosomatyczna (zona umarla na raka ktoregos z narzadow w okolicy brzucha) z jednej strony, a z drugiej – efekt ostrego naduzywania rakszi...

Dajemy mu wiec wegiel i mieszanke soli mineralnych na odwodnienie, mowiac ze to na pewno pomoze, jesli tylko nie bedzie pil rakszi... Zuza naprawde niezle sie wczuwa w role pielegniarki ;)

Wujek drugi od lewej

*

W nocy okazuje sie, ze jednak nie mam zelaznego zoladka. Oddaje naturze cale wczorajsze pozywienie wszystkimi mozliwymi drogami. W dodatku zabraklo papieru toaletowego i musze przerzucic sie na system azjatycki, tzn korzystac z kubelka z lodowata woda stojacego w kazdej toalecie.

Wlasciwie to biorac pod uwage, ze przez cala droge jadlem praktycznie wszystko, wliczajac w to zarcie z przydroznych straganow (tylko wode pijemy zawsze butelkowana, albo odkazona chlorem), a rece mylem z rzadka, bo i rzadko byla mozliwosc, to i tak niezle, ze dopadlo mnie dopiero teraz (pewnie po kilkunastu kubkach wczorajszej rakszi pomieszanej z herbata z mlekiem...).

Wieczorem probuje powiedziec po tybetansku “dobry wieczor”. Podobno wyszlo mi “I am toilet-man”. No to nie dziwie sie im, ze prawie popekali ze smiechu... :)

Na tym zdjeciu najwazniejszy jest podziw na twarzy Wojtka. Gdy pil to samo lekarstwo kilka dni wczesniej, w polowie prawie zwymiotowal.

*

Nastepny dzien spedzamy na probach dowiedzenia sie, co sie dzieje z autobusem do Kathmandu . Przypadek autobusu jest typowy dla Nepalu. Nikt nic nie wie, ale kazdy udaje ze wie. Dzis i jutro slyszymy m.in, ze autobusu nie ma bo sa strajki, bo zepsul sie na wybojach i musza go naprawic, bo zepsul sie na przejechanym czlowieku i musza go naprawic, bo jakis zupelnie inny autobus przejechal czlowieka i policja zakazala jazdy wszystkim nepalskim autobusom, dopoki nie sprawdzxa stanu technicznego wszystkich nepalskich autobusow, ze bedzie dzisiaj tylko pozniej, ze bedzie jutro rano, ze nie nie bedzie go przez kilka dni...

Takze mozna tylko czekac, co oczywiscie robimy. Np na sianie:


*

Im dluzej czekamy, tym czesciej... rozmawiamy o polskim jedzeniu. Mozemy robic to bez konca. Kazde z nas potrafi sie dlugie minuty, a czasem kwadranse zamyslic nad schabowym/sernikiem/kanapkami z serem itp itd... :) Ale jak przez ponad tydzien jadlo sie codziennie kaszke z miodem i zupy w proszku, a potem prawie tylko ryz w roznych postaciach, to nie ma sie czemu dziwic.

Razu pewnego kupujemy kurczaka. Buchung sieka go maczetopodobnym nozem na drobna kostke. W calosci. Nie ma mowy o oddzielaniu piersi, udek itd. No i potem jemy... Czastki kurczaka skladaja sie w 80% z chrzastek, kosci, skory i tluszczu. Poprzestaje na wydlubaniu miesa, no i niegrzecznie zostawiam kupke niedojedzonych chrzastek na talerzu. Co na to Buchung? Pyta czy juz skonczylem. Gdy upewnil sie, ze tak, po prostu lapie te resztki i zaczyna po kolei chrupac. Chrupie, chrupie, az w koncu nic nie zostaje na talerzu...

*

Dobra wiadomosc z nastepnego poranka: jednak mam zelazny zoladek i juz jestem zdrowy.
Jest tez zla wiadomosc: na to samo zachorowala Zuza (jeszcze gorsza wiadomosc jest taka, ze nie przejdzie jej to przez wiele, wiele, wiele dni...)

I dobra wiadomosc: pojawil sie autobus

I zla wiadomosc: gdy juz sie wygodnie zapakowalismy, okazuje sie, ze nie pojedzie – tym razem podobno deszcz uszkodzil drogi i w calym okregu ruch jest zakazany. Ale jutro ma pojechac na 100%.

I szale zwyciestwa na strone dobra przechyla Wujek. Okazuje sie, ze efekt placebo to nie mit! Wujek lyka wegle, nie pije rakszi, je za dwoch i ma sie dobrze :)

*

Wieczorem idziemy sie pozegnac. Najpierw do Wujka. Okazuje sie, ze nie bedzie to jednak zwykle pozegnanie. Bedzie to pozegnanie rytualne.

Wujek wygrzebuje sie spod koca, bo juz spal, potem spala wokol nas kadzidlo, rozsypuje cos wokol oltarzyka, kazdego po kolei blogoslawi, wcierajac maslo jaka we wlosy, a nastepnie zawiesza kazdemu na szyj Kadak – szarfe, ktora ma dla Tybetanczykow bardzo glebokie znaczenie.

Nie musze dodawac, ze jestesmy wzruszeni. Zwlaszcza, ze wyraznie czuc, ze nie jest to tylko mechaniczne odbebnianie jakiego s starodawnego zwyczaju, tylko cos w co mieszkancy Siabru nadal zywo wierza, cos co nadal ma swoja wage i znaczenie.


*

A potem trafiamy na... parapetowe. Ludzie siedza na ziemi, pija rakszi, spiewaja swoje nepalsko-tybetanskie piesni, rozmawiaja, po pewnym czasie nawet jak mowia do siebie “Podaj mi kubek”, “Nie siegne, bo jest za daleko” , to nie mowia, tylko spiewaja. A wyglada to tak:




*

Rano Ciotka wrecza nam Kadaki, ktore przypinamy do plecakow, ladujemy sie do autobusu i tak konczy sie nasz pobyt w Siabru.

Razem z Zuza obiecujemy, ze wrocimy na Losar, ale chyba nikt nam nie wierzy, ze mowimy na serio...

Brak komentarzy: