środa, 21 stycznia 2009

Do widzenia, Istanbule...

Po milych chwilach spedzonych przy fajce wodnej z Justyna, Olkiem i ich wspollokatorem, Alexem, opuszczamy Istambul, wzbogaceni o pare nowych doswiadczen i odwiedzonych zakamarkow oraz umiejetnosc gry w Tavle (zwana rowniez Baggamonem).

Wbrew pozorom miasto to nie daje nam taklatwo opuscic swoich murow. Na jeden pociag, wywozacy na autostrade, spozniamy sie 10 minut, nastepny zas, po dwugodzinnym oczekiwaniu, na naszych oczach odjezdza z sasiedniego peronu (wynik malego nieporozumienia z milym statrszym panem).

Koniec koncow jednak wydostajemy sie pod miasto, gdzie po dwukilometrowej wedrowce przez blota cichego tureckiego miasteczka udaje nam sie dotrzec do autostrady – wylotowki na Ankare. Stad zabiera nas pierwszy zamachany tir. I tak dzieje sie wlasciwie za kazdym razem, kiedy zmieniamy auto – na siedem lapanych ciezarowek, zatrzymuje sie i zabiera nas szesc. Jednym slowem, podrozowanie autostopem po Turcji, przynajmniej naszym zdaniem, jest wlasciwie najlepszym z mozliwych srodkow transportu. Nie trzeba czekac na autobusy, ktore sie spozniaja albo wypadaja z rozkladu, przy okazji majac darmowe miejsce do spania (fakt faktem, czasem w dosc spartanskich warunkach, czego w naszym przypadku najbardziej doswiadczyl Michal,ktory, jako mezczyzna, zawsze dostawal gorsze miejsce –zazwyczaj gdzies miedzy fotelami albo na jednym fotelu z dwoma plecakami;) ). Do tego spotyka sie baaardzo roznych ludzi, bo,trzeba przyznac, tureccy kierowcy tirow stanowia znacznie zroznicowana grupe zawodowa;) (Zreszta, przypuszczam, nie tylko tureccy). Na szczescie wizerunek tirowca-Turka,stworzony przez Osmana, zostal zmieniony przez kolejnych kierowcow.



Brak komentarzy: