poniedziałek, 23 lutego 2009

Granica indyjsko-nepalska

29.01.2009

A teraz przeskok do opowiesci michalowej, czyli do Indii ;)

W Moradabad przesiadamy sie do autobusu, potem jeszcze jednego (mielismy farta bo odjezdzaly akurat kilka minut po tym, jak przybywalismy na dworzec) i po poludniu jestesmy juz w przygranicznej miejscowosci.

W miedzyczasie mamy jeszcze mala przygode – Zuza wyszla w czasie postoju kupic cos do jedzenia, nie mam zielonego pojecia w ktora strone, a tu chca juz odjezdzac. Wiec krzycze do kierowcy “Stooop!”, a w okoliczne uliczki “Zuzaaa!”. I nagle ludzie zaczynaja odkrzykiwac “Zuza” i pokazywac mi kierunek – fajnie byc jedynymi bialymi w okolicy :)

Z miejsca, gdzie zostawil nas autobus, do granicy podobno kawal drogi, wiec bierzemy riksze. Niby to juz druga w naszym zyciu, ale ja zapamietam wlasnie ta. Pewnie dlatego, bo nasze ok 170kg (razem z plecakami) wiozl chlopak, ktory sam wazyl najwyzej z 50kg w ubraniu – i to po takich wertepach, ze trudno byloby jechac jednej osobie na normalnym rowerze...

Wysiadamy nad rzeka w naprawde bajkowym krajobrazie. Zamawiamy jedzenie na miejscowym straganie. Chca od nas 40 rupii, czyli sumy z kosmosu. Po prostu smiejemy sie z nich, siedzimy i spokojnie rozpuszczamy sobie Plusza. Po jakims czasie mowia nam: 20 rupii. Piszemy na kartce “16” (tyle ile nam sie wydaje, ze normalnie kosztuje to jedzenie), a facet bez szemrania sie zgadza – takie targowanie to ja lubie.

Przekraczamy rzeke po poteznej tamie, a zaraz za nia znajduje sie indyjski posterunek, czyli stol wystawiony na swieze powietrze, z krzeselkami i 3 milymi panami – chyba najprzyjemniejsze dotychczas przejscie graniczne. Potem chyba juz jestesmy w Nepalu, aczkolwiek do posterunku nepalskiego trzeba przejsc kilka km piaszczysta droga, wzdluz strumyka i lasku. Widzimy pierwsze rezusy, spotykamy pierwszych Nepalczykow.


Tama. Tez mam zdjecie w tym miejscu, ale srednio wyszlo, bo juz wypatrzyl nas straznik i zaczal sie drzec, ze nie wolno :)

Posterunek nepalskich pogranicznikow jest po prostu jednym z domow w pierwszej wiosce – bardzo latwo go przeoczyc. Okazuje sie, ze zapomnialem/zagubilem swoje zdjecia paszportowe i do wniosku wizowego wyrywam zdjecie z karty Euro26.

*

Od momentu wkroczenia do Azji, kazda kolejna granica to zupelnie inna energia…

Wyobrazcie sobie wielka tablice rozdzielcza ze wskaznikami energii danego miejsca :)

Turcja – poziom energii lagodnie sie podnosi: nowy kontynent, nowa kultura, poza tym cieplo, slonce i rubaszny kierowca Osman. Iran – napiecie wzrasta gwaltownie, wskazniki drgaja z powodu niejednoznacznosci: z jednej strony niebezpieczna noc na parkingu, surowe i dzikie krajobrazy za oknem (zarowno jesli chodzi o nature, jak miasteczka), a z drugiej strony przemili i radosni iranscy kierowcy. Pakistan – poziom energii osiaga swoje apogeum: pustynia i ludzie pystyni, ktorym nie mozna bylo zaufac, na kazdym kroku nie wiadomo, co za chwile sie wydarzy, wszystko jest mocne, bardzo i duzo. Indie – wskazniki sie uspokajaja, znowu wkraczamy w bardziej cywilizowane rejony, ujete w karby biurokracji, przewidywalne. I w koncu Nepal – krzywa opisujaca poziom energii opada jeszcze nizej – ale tym razem ten spokoj zapewnia otaczajaca nas przyroda oraz wyciszenie i naturalna, nienachalna przyjaznosc mieszkancow...

Oczywiscie mowa tu nie o suchych faktach, a o czyms bardzo nieuchwytnym – kazdy moze to odczuwac inaczej…

*

Okazuje sie ze autobus do Katmandu odjezdza dopier 5 rano, ale postanawiamy pojsc kilka km na dworzec, zeby zorientowac sie gdzie jest I juz nie szukac nastepnego dnia rano. Po drodze spotykamy 3 Nepalczykow kolo 50tki jadacych na jednym motorze – mowia nam, ze w Nepalu widzieli juz tygrysa i postanowili wyruszyc do Indii zobaczyc lwa. Calkiem romantyczne ;)

Gdy dochodzimy w koncu do dworca, od dawna jest juz ciemno. Spostrzegamy jakis zagrodzony teren I budke straznika – pytamy sie czy mozemy rozbic namiot. Mozemy. Straznicy pokazuje nam dobre miejsce, zeby uniknac wezy, pomagaja nam oczyscic teren z kamieni, rozpalaja dla nas ognisko, a po jedzeniu przynosza nam 2 papierosy, chociaz sami nie palili… W dodatku w ogole nas nie zagaduja, rozmawiamy dopiero z naszej inicjatywy – jestesmy po prostu porazeni ich goscinnoscia i z miejsca zakochujemy sie w Nepalu ;) Potem kolejna niespodzianka - zabieraja nas do strzezonego obiektu, czyli rozdzielni pradu dla calej okolicy – kto by pomyslal, ze pierwszy raz odwiedze takie miejsce wlasnie w Nepalu...

Brak komentarzy: