poniedziałek, 2 lutego 2009

Tranzyt przez Indie

27.01.2009

Rano wstajemy wsrod mgly i ptasich treli rodem z rownikowej dzungli.

Do Szwajcarow przyjechala telewizja zrobic program. Po tym juz nie bylo problemow z przekroczeniem granicy pakistanskiej :)

Przejscie indyjskie zamykaja o 15.30 (o 16 zaczyna sie widowisko), a my zbieramy sie dopier o 15… Biegniemy przez posterunki pakistanskie, potem zaraz za granica Szwajcarow zatrzymuja Hindusi i kaza im wracac. Mathias siada na ziemi i mowi ze sie nie ruszy. Jest mnostwo zamieszania, na szczescie schodza sie ludzie i zolnierze nie chca gwaltownie reagowac. Zaliczam kilka kilkusetmetrowych biegow z plecakiem tam i z powrotem na posterunek, zeby na nas zaczekali, mimo ze jest juz po czasie. Zuza udaje ze ja boli kolano, dlatego sie opoznilismy. W koncu wpuszczaja cala czworke, Szwajcarzy musza tylko (he he) zalatwic przez ambasade pozwolenie z ministerstaw finansow na swoje osiolki.

Noc spedzamy zaraz za siatka otaczajaca terenem graniczny, pod czujnym okiem straznika.


28.01.2009

Schemat kupowania biletu relacji Amritsar-Moradabad:

- Z okienka przy wejsciu do dworca kieruja nas na druga strone torow do “Rezerwacji”.
- Tam 20-30min probujemy dogadac sie na temat mozliwych godzin odjazdow i cen. Na koniec mowia nam, ze nie mozemy tu kupic biletow, musimy najpierw isc do kogos w rodzaju naczelnika.
- Idziemy z powrotem na pierwsza strone torow. Naczelnik sie smieje i kaze nam wracac.
- Wracamy wiec i bez problem dostajemy bilety. Kobieta mowi, ze jestemy na liscie oczekujacych. Pytamy wiec, kiedy bedziemy wiedzieli, ze na pewno mozemy jechac. Kaze nam isc z powrotem do naczelnika.
- Naczelnik pisze cos na bilecie i kaze nam isc za jakas stara kobieta.
- Kobieta prowadzi nas kilkaset metrow poza teraz dworca do zupelnie innego budynku. Tam siedzi Szef Wszytskich Szefow, sprawdza cos w swoich tabelkach (zero komputera) i mowi ze ok – mamy te bilety, miejsca 27 i 28, i o nic mamy sie nie martwic.

Do pociagu kilka godzin, wiec jedziemy do centrum zwiedzic swiete miejsce Sikhow. Tam wita nas jadlodajnia dostepna dla wszystkich (Sikhowie m.in. odrzucaja system kastowy) – mozemy wiec nawcinac sie do woli kuchni indyjskiej. Potem spotyka nas jeden facet I opowiada nam o swojej religii, o historii, o znaczeniu roznych rzeczy w swiatyni. Niby mozna to wszystko przeczytac, ale uslyszec to z ust czlowieka, ktory w to wszystko wierzy, to zupelnie co innego.




Morze turbanow. Atmosfera jest raczej festynowa niz gleboko religijna...


Wieczorem wsiadamy do pociagu. Okazuje sie ze jedno z naszych miejsc jest najzupelniej legalnie zajete… Na szczescie sa wolne miejsca. W “przedziale” jest 6 lezanek (na 3 pietrach). Ladujemy sie na te najwyzsze. Ja dziele swoja z naszymi plecakami. W nocy stuka mnie 2 facetow I pokazuja ze maja bilet na moje miejsce i miejsce ponizej. Ja sie nie ruszam, ale wyganiaja 70-letnia babcie spiaca ponizej i laduja sie we dwoch na jej prycze. Babcia lazi, lazi, zartuje sobie z innymi i nagle wchodzi po drabince do zuzy I siada jej w nogach. Mowimy zeby zawolali konduktora, zeby rozwiazal to dziwna sytuacje, ale nikt sie nie kwapi – wszyscy maja gdzie lezec/siedziec wiec jest ok… Kilka godzin pozniej przychodzi konduktor. Patrzy w jakies wydruki i mowi ze tak naprawde nie mamy miejsc, bo ciagle jestesmy tylko na liscie oczekujacych. Bomba :) Wygania Zuze na moja lezanke (na ktorej sa juz dwa wielkie placaki) – to byl jeden z najbardziej hardkorowych noclegow ;)

1 komentarz:

Michał S. pisze...

Hehehe, ale niezła jazda, chciałbym zobaczyć Michał Twoją minę w takim momencie jak z tą babcią - ciekawe czy powstrzymałeś swój niezbyt dyskretny śmiech.. :)

Powodzenia w górach przez duże G!