07.02.2009
Do wszystkich moich przekletych przeszkadzajek dochodzi choroba wysokosciowa…
Wojtek trzyma sie doskonale, Zuzannie poszla krew z nosa, na szczescie tylko raz, ja natomiast ledwo ide po prostej, nie mowiac juz o “podgorkach”. Cale szczescie, ze dzis mamy dojsc tylko do 3700m.
W koncu Wojtek wyrywa do przodu, zostawia plecak na miejscu i wraca po moj. Zuza ratuje mnie aspiryna (rozrzedza krew) i probuje zagadywac, zebym skupial sie na niej, a nie na drodze. Gdyby ktos szukal przyjaciol, to polecam ta dwojke
Z ciekawszych rzeczy – widze pierwszy w zyciu lodowiec i 7-tysiecznik (nie mam pojecia jak sie nazywa i nawet mnie to nie interesuje - zapamietam na pewno nazwy gor na ktore wejde). Wokol pojawiaja sie jaki (wczesniej byly tylko jaczyce, dla jakow-samcow nizej jest za goraca).
Dochodzimy na miejsce, czyli do Kangyen Gompa i zatrzymujemy sie w pierwszym z brzegu hoteliku. Tu ma byc nasza baza wypadowa.
Ok 18 zwalam sie na lozko i od razu zasypiam. Noc jednak bedzie z gatunku tych nieprzespanych (katar i choroba wysokosciowa).
A jutro “dzien aklimatyzacyjny”.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz