poniedziałek, 23 lutego 2009

Kangyen Ri

09.02.2009

Rano kobieta chce od nas wiecej pieniedzy, niz sie wczesniej umawialismy – bardzo dobrze, ze sie wyprowadzamy.

Postanowilem nie brac juz magicznych pigulek “Szwedow” I zmierzyc sie ze szczytem o wlasnych silach. Dosc szybko dobijamy do grani (tzn gdyby moi himalaisci szli sami, to by pewnie doszli dwa razy szybciej ;), do srodkowego “szczytu”. Wojtek pyta z troska w glosie, czy ide z nimi na ten nizszy szczyt – bo potem trzeba bedzie wracac pod gorke. #!&%! @! !*&^%$!# - ech, do czego to doszlo? Jasne ze ide, chocbym sie mial porzygac, to ide. No wiec nic nie mowie, tylko zabieram tylek i maszeruje.

Potem czlapie sobie z tylu i w przerwach miedzy sapnieciami spiewam sobie to:


A zdobywajac szczyt wygladam tak:

Co prawda nie towarzyszyly mi zadne patriotyczne uczucia, ale mialem fajna flage I nie zawahalem sie jej uzyc.

Wokol niesamowita, wielka, rozlegla, potezna, monumentalna przestrzen – doliny, wawozy, zleby, gory nagie, gory zalesione, gory zasniezone, szczyty uformowane we wszystkie mozliwe ksztalty, strumienie, rzeka, lodowce sunace elegancko i majestatycznie, i lodowce bezczelnie urywajace sie w polowie…

Pytam moich gorolazow, czym roznia sie Himalaje od innych wielkich gor, w ktorych byli. Odpowiadaja ze przede wszystkich ta olbrzymia przestrzenia.

Pisalem juz dwa razy, ze jestem w najpiekniejszym miejscu, w jakim dotychczas bylem, wiec tym razem po prostu sie zamykam.

Brak komentarzy: