poniedziałek, 23 lutego 2009

W Kathmandu

01.02.2009 – 02.02.2009

Kathmandu. Obawialem sie, ze bedzie tu turystyczny festyn, tymczasem rzeczywiscie jest tu najwiecej bladych twarzy ze wszystkich dotychczasowych miejsc w Azji (poza Stambulem), ale wcale nie ma dusznej, komercyjnej, zwesternizowanej atmosfery.

Pierwszego dnia miasto mnie zauroczylo – moze dlatego, bo na Thamelu (dzielnicy turystycznej) ze sklepow nie plynie indyjskie disco, za to czasem mozna uslyszec Nirvane? Moze dlatego bo podczas jednego spaceru natykamy sie na dwa wesela, odbywajace sie po prostu na podworku przy ulicy? Moze dlatego, bo pomimo, ze tu takze na ulicy mnostwo nagabywaczy, jest bardzo spokojnie w porownaniu z dotychczas odwiedzanymi miastami? Poza tym, mimo ze zewszad dobija sie nowoczesnosc, czuje sie troche jakby czas zatrzymal sie tu w kilkadziesiat lat temu… Moze dlatego, bo sezon turystyczny jeszcze nie w pelni…


Wesele


Buddyjskie wzgorze swiatynne. Na tych choragiewkach sa wypisane modlitwy. Gdy lopocza na wietrze, to tak jakby wiatr odmawial mantre.

Drugiego dnia natomiast odkrywam drugie oblicze Kathmandu – przerazliwie gwarne ulice, korki, zgielk imorderczy wszedobylski pyl. Coz… jak kazde duze miasto, Kathmandu ma wiele twarzy.

Postanawiamy spedzic tu jeszcze az dwa dni, zeby solidnie przygotowac sie do wyprawy w gory.

W moim przypadku oznacza to glownie zazywanie konskich dawek czosnku, bo masakrycznie przeziebilem sie podczas nocy w autobusie – z nosa mi po prostu cieknie.

W kafejce internetowej zagladam na chwile na strone z wiadomosciami z Polski. Czytam ze Piotr Reiss bral udzial w pilkarskiej aferze lapowkowej – po 3-4 zdaniach jestem tak znuzony, ze postanawiam juz wiecej na takie strony nie zagladac…

Brak komentarzy: