poniedziałek, 2 lutego 2009

Pakistan - Twarz trzecia

26.01.2009

W Lahore pytamy o droge, wsiadamy w autobus (kobiety i mezczyzni oddzielnie), potem drugi i po poludniu jestesmy na granicy.

Okazuje sie trafiamy akurat na niezwykla uroczystosc (tzn tu zwykla bo odbywa sie codziennie). Po obu stronach granicy ludzie zasiaduja na trybunach i skanduja patriotyczne hasla – Pakistanczycy swoje, a Hindusi swoje, gra muzyka i odbywa sie parada zolniezy. Po jednej i drugiej stronie zolnierze maszeruja jakby w lustrzanym odbiciu, krokiem przypominajacym koguta w zalotach albo akcji bojowej (tzn np podnosza nogi tak wysoko, ze czasem prawie wala sie kolanami w nosy – po powrocie wrzuce filmik, bo na zdjeciach slabo to widac). Cale widowisko ma z jednej strony konfrontacyjny character (okrzyki, flagi itp), a z drugiej strony, ta parada zolniezy ma przypominac, ze kiedys to byl jeden kraj – Pendzab (gdy spotykaja sie na linii granicznej, przybijaja sobie piatke).





W porownaniu z chaosem i brudem okolicy, wojskowy teren przygraniczny jest oaza spokoju - pytamy wiec, czy moglibysmy tu rozbic namiot. Niestety nie – kieruja nas do hotelu (tez na terenie wojskowym). A wlasciciel hotelu pozwala nam rozbic sie na trawce przed wejsciem.

Poznajemy tu kolejna niezwykla pare. Celine i Mathiasa ze Szwajcarii, ktorzy przywedrowali tu pieszo z dwoma osiolkami i jednym psem. Gdy mieli szesnascie lat obiecali sobie ze pojda pieszo w Himalaje i majac lat trzydziesci pare... zaczeli to postanowienie realizowac. Doszli az do tej granicy i tu zatrzymala ich biurokracja – w przepisach nie ma slowa o tym, ze granice moga przekraczac takie twory natury jak osly…



Wieczor spedzamy we czworke przy naszym namiocie. Co jakis czas podchodza do nas ludzie i zagaduja. Poczatkowo mam ochote ich splawiac, majac juz dosc po przejsciach pociagowych, ale niereformowalna otwartosc i grzecznosc Zuzy krzyzuje moje plany ;) Powoli choc z trudem ucze sie od niej takiego nastawienia…

Bo jest ono jedynym slusznym… Czasem mozna sie naciac, ale tym razem jest zupelnie inaczej. Ludzie nie sa nachalni, chca tylko zawrzec znajomosc – spedzajac 5 minut na wspolnej herbacie albo pociagajac 2 buchy z naszej fajki. Czuje sie tak, jakbysmy zostali wprowadzeni do wielkiej rodziny pogranicznikow (celnicy, straznicy, hotelarze i sporo innych ludzi) i ze od teraz mozemy na nich liczyc.

Wieczor i noc na granicy to byla prawdziwa sielanka. Pytam Zuzy: “Co bys teraz odpowiedziala na pytania z Polski, czy pogranicze Indyjsko-Pakistanskie jest bezpieczne?” (przed wyjazdem wszyscy nas straszyli bliska wojna miedzy tymi krajami). Zuza nic nie mowi tylko szczerze i dlugo sie smieje.

Przed snem ide podgladac dziekie swinie na pobliskim polu. Ale od razu pojawia sie zolnierz i odprowadza mnie pod namiot - jednak nie wszystko nam tu wolno...

Brak komentarzy: