Jak dla mnie to pierwsz "nowa" granica, wiec jest jakis dreszczyk emocji, co bedzie za nia.
Przechodzimy przez kolejne stanowiska , instruowani przez naszego "frienda" - wspolpasazera z taksowki. Zolnierze pakistanscy witaja nas bardzo cieplo i z usmiechem oznajmiaja mi, ze w ich kraju nie musze nosic chusty.
Po obejsciu wszystkich "stacji" i wpisaniu sie do wszelkich mozliwych ksiag granicznych, dowiadujemy sie, ze autobus bedzie za 3,5 godziny. Po wymianie dolarow na miejscowe rupie u monopolisty-cinkciarza (z ktorym probowalam sie targowac na wszelkie mozliwe sposoby: "Please we are from Europe, but Poland is not France!" - poskutkowalo;) ), postanawiamy przejsc sie na najblizszy parking dla tirow, aby zapytac, czy ktos nas nie wezmie do Quetty.
Po krotkiej rozmowie z jednym z kierowcow zostajemy otoczeni przez kilkunastoosobowa grupe "ciekawskich", ktorzy wygladaja, jakby pierwszy raz widzieli "bialego czlowieka".
Jeden z samochodow pojedzie za godzine "insz Allah", a jak nie, to jutro rano "insz Allah". Decydujemy sie zostac w okolicy do czasu odjazdu naszego autobusu i sprawdzic, czy Allah bedzie laskawy i sprawi, ze ciezarowka pojedzie dzis. Nie jest nam jednak dane przekonac sie o tym, gdyz po paru minutach czekania jestesmy juz prowadzeni przez mezczyzne w mundurze do biura celnikow, ktorych zdaniem podroz przez Pakistan tirem jest niebezpieczna. Nie bardzo majac mozliwosc dyskutowania z panami celnikami, robimy sobie z nimi pamiatkowe zdjecie i wracamy do naszego autobusu, ktory odjezdza juz za 40 minut.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Trzymam kciuki za ciąg dalszy! :D
Buziaki, Zuza!
Prześlij komentarz