poniedziałek, 2 lutego 2009

Shiraz

20.01.2009

Jedna z zasad rzadzacych Podroza jest, ze zawsze wszystko sie uda jesli tylko ma sie otwarta glowe i pozytywne podejscie do swiata i ludzi.

Z Esfahanu do Shiraz postanowiamy wyjatkowo przetransportowac sie autobusem – po to by zaoszczedzic na czasie (wyjazd na wylotowke Esfahanu to pewnie byloby co najmniej pol dnia). Amir zarezerwowal nam miejsca i jedziemy na dworzec taksowka. Oczywiscie na ostatni gwizdek, bo pozegnanie sie przeciagnelo. A musimy jeszcze wymienic dolary, bo nie mamy juz zadnych reali.

Na miejscu probujemy wymienic walute u taksowkarza, ale nie rozumie o co chodzi. Robi sie maly tlumek ciekawskich i ktos proponuje nam 2-och chomeinich za 20 dolarow (1 chomeini = 10 000 reali = 1 dolar). Nie jestesmy glupi, wiec zostawiamy ich i lecimy na ten dworzec (nie mamy pojecia ktory przewoznik, ktora kasa i w ogole nic). I nagle… Pojawia sie chlopak i krzyczy do mnie: Mister Mike? Mister Mike? No tak to ja… Na pewno Amir powiedzial im przez telefon, zeby szukali zagubionych bialych... Troche jestesmy zaskoczeni goracym powitaniem, zastanawiamy sie czy przygotowali dla nas tez czerwony dywan :) A w kasie bez wiekszych problemow przyjmuja dolary. Jedziemy. Wyjazd oczywiscie na noc, zeby skorzystac z noclegu na fotelach autokarowych.


21.01.2009

Rano na dworcu idziemy spac na plecakach w oczekiwaniu na swit. O swicie spotykamy pare wedrownych muzykow – Selde z Turcji i Filipa z Grecji. Razem idziemy na poszukiwania przewodnikowego hotelu za 2 dolary. Po przebyciu najkretszych zaukow swiata okazuje sie, ze hotel nie jest dla turystow i mozemy spadac. Ale zgodnie z zasada, o ktorej pisalem, jestesmy dla wszystkich mili i pewien urzedujacy tam azerski zolniez zaprowadza nas do innego taniego hoteliku.

Wedrujemy po Shirazie. Miasto jest o wiele bardziej iranskie niz Esfahan. Ludzie ubrani bardziej tradycyjnie, bardzo malo “normalnych” sklepow, za to pelno roznych stoisk, straganow itp, architektura domow tez bardziej tradycyjna…

Docieramy do najwiekszego z meczetow w miescie. Straznik mowi ze tylko muzulmanie moga wejsc. Selda odpowiada, ze jestesmy z Turcji i jestesmy muzulmanami (co akurat w jej przypadku bylo prawda). Dziewczyny musza tylko wypozyczyc biale chusty zakrywajace cale cialo i wchodzimy. Meczety (bo przy rozleglym dziedzincu sa dwa) robia wielkie wrazenie. W srodku wylozone sa roznokolorowymi lustereczkami, synbolizujace Allaha, ktory jest swiatlem. Na podwyzszeniu siedzi muezzin i wyspiewuje modlitwy. Ale mezczyzni modla sie wszyscy niezaleznie od siebie, w swoim tempie. Niektorzy jedza, pija herbate, niektorzy drzemia lezac. Ale i tak czuje sie, ze maja ogromny szacunek dla tego miejsca. Niektorzy wchodzac witaja sie ze wszystkimi obecnymi, takze z nami, dokladnie tak samo, jakby nie traktowali nas jak turystow. Dziewczyny w swojej czesci meczetu maja gorzej, sa pilnowane i musza np wypowiedziec muzulmanskie wyznanie wiary – dobrze ze Zuza jest z Selda…


Zdjecie oczywiscie zrobione z ukrycia.


22.01.2009

Nastepnego dnia wybieramy sie na wycieczke do Persepolis – kilkadziesiat km obok. Pozno wstajemy, potem dlugo sie zbieramy i robi sie pozno, ale potwierdza sie zasada, ze nie ma co sie napinac – i tak wszystko sie uda. Do Persepolis blyskawicznie docieramy lokalnym busikiem i taksowka – zeby zaoszczedzic na bezposrednim polaczeniu dla turystow – a 4 czy 5 godzin, ktore nam zostalo, wystarcza w zupelnosci.

Persepolis, czyli ruiny perskiego miasta wybudowanego po srodku niczego, glownie po to, by raz do roku goscic, olsniewac i rzucac na kolana zagranicznych poslow, niestety nie zrobilo na mnie takiego wrazenia jak na Kapuscinskim w “Podrozach z Herodotem”…

Ale nie ma co narzekac. Dosc szybko weszlismy za grobowiec Kserksesa wykuty w skale gorujacej nad Persepolis, a potem jeszcze wyzej, na gore znajdujaca sie dalej. Piekne, dzikie miejsce. Mozna tam bylo spedzic caly dzien – jesli ktos wybierze sie do Persepolis musi koniecznie tam zboczyc.


To male na dole to stada koz.



Wieczorem Selda z Filipem robia dla nas koncert w pokoju hotelowym (na sitare, skrzypce i niesamowity spiew Seldy), palimy fajke wodna (bo mam za malo bagazu i kupilismy w Esfahanie wlasna fajke ;) – w trakcie takich wieczorow nie chce sie wracac do Warszawy.

1 komentarz:

michalina pisze...

Zuza piękne zdjęcie wyglądasz jakbyś się urodziła z tą Fajką:)